#AnnaBrzezińska #Uwolnione z FB #Kaos #Bogowie #Ludie #Mity
Zanim porządnie obejrzałam „Kaos”, Netflix zdążył go skasować (Edit: czyli nie będzie 2 sezonu, 1. nadal można spokojnie oglądać), co mnie nie dziwi, bo losy „Firefly”, „Rzymu” oraz jogurtów cytrynowych – czy jestem jedyną osobą w tym kraju, która lubi porządnie kwaśne jogurt cytrynowy? – zaświadczają, że świat nie podziela mojego gustu. Szkoda. „Kaosu” też szkoda.Cała zabawa w tym serialu polega na tym, że jesteśmy na Krecie wkrótce po zakończeniu wojny trojańskiej, ale technologicznie jakoś w końcówce XX wieku. Pod rządami króla Minosa, upozowanego na szefa wojskowej dyktatury, ale tak naprawdę pod butem olimpijskich bogów. Prawdziwych, nie wyobrażonych. Ale spoglądamy na olimpijski panteon szeroko rozwartymi ze zdumienia oczętami widza z XXI wieku, czyli bez tych wszystkich filtrów, nałożonych na opowieści o barbarzyńskich Achajach przez niezliczone dzieła kultury, które przyzwyczaiły nas, że tak to już jest, że Zeus folguje sobie z nie zawsze chętnymi śmiertelniczkami, i zobojętniły na ich los, kiedy już wpadną w łapy zazdrosnej Hery.
W „Kaosie” nie ma toposów literackich o obłych krawędziach. Na pierwszy plan wydobyto ostre jak brzytwa, konstytutywne okrucieństwo greckiej mitologii. Jak mówi jeden z bohaterów, bogowie zrywają wszelkie więzi i niszczą wszelką miłość.
No więc to jest serial o miłości i o wolności. Oraz ich braku.
W „Kaosie” władza bogów jest szersza niż w oryginalnej greckiej mitologii. Rozciąga się nad życiem, śmiercią i samą materią mitu. Razem napisaliśmy mity i reguły obowiązujące we wszechświecie – mówi do Zeusa jego siostra-małżonka Hera. Oni stworzyli ten świat. I wraz z Prometeuszem spętali całą ludzkość.
Nie zawsze za postępkami olimpijczyków stoi jakaś wyrafinowana kalkulacja. Nie wszyscy są zresztą do niej zdolni. W zasadzie w mitologicznej familii „Kaosu” intelektem dysponują głównie boginie, Persefona – która podkreśla, że nie została porwana przez Hadesa, tylko się w nim zakochała, na granaty ma alergię i wszystko to zostało wymyślone – i Hera, przy czym w przypadku Hery nie jest to komplement. Zeus, brawurowo zagrany przez Jeffa Goldbluma, jest z kolei durniem. Megalomanem, który na podobieństwo oligarchy-multimiliardera z naszych czasów jest przekonany o własnej wyższości, zasłużonej oczywiście, wygłasza idiotyczne frazesy, terroryzuje wszystkich, nawet własną rodzinę, by zaraz potem zarzucać bliskim niewdzięczność i snuje się w dresach i szlafrokach po ociekających złotem i bezguściem pałacowych wnętrzach. Zeus nie zmusza się do głębokich refleksji. Coś tam czasami pojękuje o trudnym dzieciństwie. Generalnie jednak preferuje proste rozrywki. Na przykład kiedy jest sfrustrowany, morduje personel w swojej posiadłości.
Każe im skakać i strzela do nich jak do rzutków.
Nie da się od okrucieństwa bogów „Kaosu” zdystansować prostymi mantrami w rodzaju „takie to były straszne czasy”, bo czasy są prawie współczesne. Technologia istnieje i przyjemnie działa, lecz nie niesie ocalenia. Media, owszem, zmieniają świat, ale chyba na lepsze, skoro dzięki nim bogowie mogą obserwować mordy, wygodnie rozparci na kanapie przed telwizorem. Popkultura jest bezwzględna, wszak Mojry – boginie losu, cudownie przekoszone w podejrzanym barze – mają własny reality show, pozwalający na bieżąco śledzić losy Orfeusza, kiedy ten usiłuje wydobyć z zaświatów Eurydykę. Zbiurokratyzowane, kapitalistyczne przedsiębiorstwo, jakim jest Hades, drapieżnie eksploatuje cały świat i wysysa z niego (niemetaforycznie) dusze, nieuchronnie popychając wszystko ku zagładzie, a jego kadra, jak długo się da, ignoruje i ukrywa prawdę.
Oczywiście Zeus wcale nie chce o słuchać o katastrofie. Zresztą kto by chciał?
Dla równowagi ludzie nie chcą słuchać Kasandry.
Tak czy inaczej Zeus i reszta olimpijskiej ferajny realnie panują nad ludźmi. Bariera pomiędzy nieśmiertelnymi i śmiertelnikami jest nie do przebycia. Bogowie nie krwawią, nie umierają i nie kochają słabszych od siebie. Baw się z ludźmi, jedz z nimi, kochaj się, zaplataj im warkoczyki i rób co chcesz, ale pamiętaj, że nie jesteś jednym z nich, dobrze? – przestrzega Zeus swojego syna Dionizosa.
Notabene, Dionizos, uroczo i po młodzieńczemu nierozgarnięty, zdaniem taty ma w sobie nieco za dużo z człowieka. Przywiązuje się do kociaka i chciałby się zakochać. Sami rozumiecie, w tym świecie to kłopot. Ale cóż, synowie nieuchronnie buntują się przeciwko ojcom. Kto jak kto, ale Zeus powinien o tym wiedzieć.
Natomiast poddani króla Minosa niezbyt chętnie przeciwstawiają się bogom. Ostatecznie wojna trojańska się skończyła, na Krecie panuje spokój i dobrobyt, po prostu od czasu do czasu trzeba złożyć ofiarę z człowieka. Albo zabić własne dziecko. Ale co oni, biedni, mogą? Nie podejmujesz decyzji, bo ja mówię, co masz robić – tłumaczy królowi Minosowi Posejdon. Cóż za ulga. Większość śmiertelników zatem całkiem wygodnie mości się w tym świecie. Chodzą na zakupy do supermarketów i na koncerty rockowe, bo Orfeusz jest przecież gwiazdą popu. No, może uciekinierzy z Troi nie pałają zadowoleniem, bo oni są akurat traktowani jak uchodźcy.
Znaczy, jak podludzie.
Aż raptem grupka smarkatych niedobitków z Troi pod przywództwem królewicza Astyanaksa – wbrew pogłoskom nie został zrzucony z murów Troi – wpada na szczeniacki pomysł, żeby zamanifestować swoje niezadowolenie i stertą gówna popsuć podniosłe święto Olimpii.
A Zeus nie ma poczucia humoru.
W rzeczywistości jednak boska wszechmoc jest pozorna. Światem rządzi bowiem fatum ubrane w szaty przepowiedni. Każdy, bóg czy człowiek, ma własną przepowiednię i nie jest w stanie od niej uciec.
Choć oczywiście wielu próbuje.
Zeus na przykład usiłuje powstrzymać przepowiednię obiecującą upadek bogów i nadejście chaosu, co relacjonuje nam Prometeusz, zazwyczaj wprawdzie rzetelnie przykuty do swojej skały, ale okazjonalnie uwalniany przez Zeusa na pogawędkę i udzielający mu pokrzepiających, acz fałszywych porad. Zanim jednak bogowie upadną, przepowiednia rujnuje życie jeszcze paru ludzi. Przede wszystkim Eurydyki i Kajneusa. Po trochu także Ariadny i Orfeusza.
Wychowywałam się na mitologii greckiej, czytano mi Homera, zanim nauczyłam się składać litery, więc czułam się w „Kaosie” jak wśród starych przyjaciół. Trudno mi ocenić, czy niektóre z serialowych wątków są zarysowane w wystarczająco wyraźny sposób. Nie chodzi mi o takie drobiazgi, jak Dionizos, na widok Ariadny na ekranie telewizora mówiący: „Zakochałem się!”, czy Hera dzwoniąca z przydrożnego aparatu telefonicznego do synka z poleceniem, by zbierał wojska. Można się bez tego obejść. Ale na przykład tło dramatu Kajneusa vel Kajnis w społeczności Amazonek wydało mi się potraktowane nieco zbyt pobieżnie. Może ten świat z założenia miał być fragmentaryczny – stąd nieobecność całej masy bogów – i odsłaniany stopniowo, w kolejnych sezonach.
Tym bardziej szkoda, że ich nie będzie. Tymczasem jednak im więcej wiecie o mitologii, tym lepiej będziecie się bawili.
I wiecie, nie porwały mnie odniesienia do naszego świata. Zachwyciła mnie zabawa mitologią, żonglowanie motywami, przekształcanie ich, osadzanie w nowym kontekście i dodawanie elementów, o których się starożytnym Grekom nie śniło. Na przykład przemysłowe zabawy duszami. Albo tacytki, niema służba bezpieczeństwa Hery.
Choć bohaterowie też mi się podobali. Także ludzie. Nawet narcystyczny Orfeusz i łajzowata Eurydyka, swoją drogą warci siebie. Ich mit też „Kaos” wywraca na nice, pozwalając obydwojgu bohaterów jednej z najstarszych opowieści o miłości silniejszej niż śmierć odkryć, że w gruncie rzeczy nie definiuje ich miłość.
To zaskakujące, ale są w tym serialu prawdziwe emocje. Rozpacz i – jakże nieoczekiwanie – nadzieja. Bo Orfeusz ratuje i traci Eurydykę w najpiękniejszy możliwy sposób. Dając jej wolność.
Bardzo przyjemny, inteligentnie zrobiony serial.
Aż się prosił, żeby go skasować.
Kierunkowy74 reshared this.