#AnnaBrzezińska #Uwolnione z FB
17 stycznia 1569 r. niejaka Agnes Bowker, lat 27, służąca z zawodu, urodziła w Harborough kota. Czarnego i – jak wynika ze współczesnego portretu – niezbyt przyjacielskiego. Martwego, na szczęście. Ale nawet martwy wywołał straszliwe zamieszanie.Agnes pochodziła z Harborough i znano ją tam dobrze, choć od lat wędrowała za służbą. Jej ojciec wprawdzie już nie żył, lecz kota urodziła w obecności swojej matki, położnej oraz kilku innych kobiet, które – jak potem twierdziły – nie wiedziały dokładnie, co się stało, ale były przerażone. Poród trwał bowiem bardzo długo, parę dni, a Agnes opowiadała różne historie, wzmagając ich panikę. Niektóre nawet usiłowały uciekać, kiedy dziecko się rodziło, lecz położna zatrzymała je i dodała im otuchy modlitwą. Nie, żadna z nich nie widziała, jak kot wychodzi z łona Agnes. W izbie było ciemno, a kiedy jedna z nich zapaliła świeczkę, ten potworek, to dziecko Agnes, już leżało na ziemi, martwe.
I naprawdę wyglądało jak obdarty ze skóry kot. Miało nawet ogon.
Teraz sprawy wzięli w swoje ręce mężczyźni, a mianowicie miejscowy wikariusz, Christopher Pollard, rzeźnik, oberżysta i kilku innych zacnych obywateli Harborough, mniej łatwowierni od niewiast i bezpowrotnie już skażeni metodą naukową. W poszukiwaniu prawdy bez najmniejszego szacunku rozkroili dziecko Agnes, czyli kota. W jego żołądku znaleźli źdźbła trawy, zbite mięso i kawałek bekonu.Znaczy, nie powodziło się temu kotu źle, oczywiście póki Agnes Bowker go nie urodziła, bo to mu ewidentnie nie wyszło na zdrowie.
Sąsiedzi Agnes, ludzie trzeźwi i ewidentnie z empirycznym zacięciem, doszli więc do wniosku, że nie mają do czynienia z żadnym potworkiem, tylko, cóż tu kryć, zwyczajnym kotem. Poza tym słyszeli, że Agnes usiłowała od sąsiada pożyczyć kota. A potem ten kot zaginął.
Sami więc rozumiecie, paskudna z niej oszustka. I pomysłowa.
Tymczasem Agnes leżała w połogu, jak to kobieta w połogu, przyjmując gości i robiąc za lokalną znakomitość. Odwiedzały ją żony właścicieli ziemskich oraz sąsiadki, ona zaś cieszyła się swoją chwilą sławy i opowiadała im różności. Bo, widzicie, kot nie stanowił w tej sprawie jedynej zagadki. Jeszcze bardziej tajemniczy był ojciec dziecka.Gdyż Agnes, dość niefortunnie, pozostawała panną.
Wobec powyższego 27 stycznia przesłuchano ją przed sądem kościelnym. Zeznała, że w zeszłym roku miała romans z Randalem Dowleyem, sługą, choć o dziwo nie diabła, tylko pana Edwarda Gryffina. Kiedy zaszła w ciążę, Randal się zmył i nie chciał mieć z nią do czynienia. Agnes, jak twierdziła przed sądem, była tak zdruzgotana jego dezercją, że poszła do lasu, żeby się powiesić, ale pasek jej pękł. Kiedy się potem, oszołomiona, włóczyła po drogach, spotkała bestię przypominającą niedźwiedzia. Bestia weszła do jeziora, a Agnes hyc za nią. Ale kiedy była już po pas w wodzie, ludzie ją wyciągnęli.Natomiast położnej, Elizabeth Harrison, wyjawiła, że owszem, ojcem jej dziecka był Randal Downey, ale też przychodziło do niej nocami stworzenie, które czasami wyglądało jak niedźwiedź, czasami jak pies, a czasami jak człowiek. No i zaszła w ciążę, sami rozumiecie, tak bywa. Kiedy brzemienna wędrowała po kraju, spotkała jakąś holenderską kobietę, wróżkę albo mądrą niewiastę, kto wie. I ta wróżka powiedziała jej, że nie nosi ani dziecka mężczyzny, ani dziecka kobiety, tylko potworka.
W sądzie Agnes opowiedziała jeszcze inną barwną historię, jak to była na służbie u niejakiego Hugha Brady’ego, który był złym człowiekiem i cudzołożył ze swoimi służącymi. Agnes wyjawiła te paskudne sprawki jego nieszczęsnej żonie, on zaś zemścił się na Agnes, życząc jej złego, tak że wkrótce zaczęła cierpieć na epilepsję. Potem jednak się spotkali. Hugh dał jej dwa szylingi, oczywiście wykorzystał ją cieleśnie, ale obiecał, że da jej syna, a wtedy opuści ją choroba, a on będzie się nią opiekował, tyle że musi, bagatela, się wyrzec Boga i zacząć czcić diabła. A, i jeszcze nocami będzie do niej przychodził elegancki mężczyzna.
Trzeba przyznać, że Agnes umiała opowiadać historie. Czasami mówiła też, że urodziła wcześniej dziecko i oddała jej mamce. Czasami, że dziecko umarło. A co się tyczy kota, to Agnes nie była pewna, czy go urodziła, ale tak powiedziała położna, więc pewnie tak.
Dobrzy ludzie z Harborough sami już nie pojmowali, co się wydarzyło – czy Agnes była łatwowierną idiotką, czy może patologiczną kłamczuchą, czy cwaną dzieciobójczynią. Natomiast, o dziwo, pomimo tych wszystkich dziwnych nocnych kochanków, przepowiedni i zaklęć, nie przyszło im do głowy, że jest czarownicą.W międzyczasie sprawa stawała się głośna, bo ostatecznie kobiety nieczęsto rodzą koty. Po okolicy zaczęła krążyć jakaś drukowana broszura. Potem ułożono balladę.
Sąd usiłował dociec prawdy, ale miał kłopot. Spragnieni prawdy obywatele Harborough zafundowali bowiem potworkowi Agnes niefachową sekcję, zanim w śledztwo włączyły się władze i teraz niewiele dało się już z truchła dowiedzieć. Ale pełnomocnik biskupa, Anthony Anderson, postanowił przeprowadzić własny eksperyment. Nakazał złapać i zabić innego kota, a następnie obedrzeć ze skóry. Jak przekazał swoim przełożonym, zamordowany kot wyglądał zupełnie tak samo, jak potworek rzekomo urodzony przez Agnes. Tylko oczy potworek miał ciemniejsze. Ale przedsiębiorczy Anthony kazał zanurzać swojego oskórowanego kota we wrzątku. Po obgotowaniu oczy obu kotów stały się zupełnie takie same.
Ale nie myślcie sobie, że to już koniec.
18 lutego sprawę przekazano hrabiemu Huntington. Anthony Anderson nie napisał tego wprost, lecz zdaje się podejrzewać, że matka pospołu z położną podłożyły kota. Niby wszystko wydawało się proste, ale hrabia Huntington nie zamierzał się samodzielnie zajmować coraz bardziej kłopotliwym kotem.
W międzyczasie bowiem kot stał się sprawą polityczną.
Widzicie, w tamtych czasach wszyscy wiedzieli, że narodziny monstrów zapowiadają rozliczne straszliwe wydarzenia, klęski, wojny, przelew krwi i upadek monarchii. A panowanie Królowej Dziewicy nie było aż tak zupełnie spokojne i wolne od kontrowersji, zwłaszcza z 1569 r., czyli niedługo po tym, jak Maria, królowa Szkotów schroniła się, biedulka, w Anglii, podsuwając północnym panom różne niemądre pomysły. Na dodatek wszędzie czaili się ci straszni katolicy – kto to wie, może sprzymierzeni z kotami? Może Agnes Bowker nie wydała na świat tego kocura tak zupełnie bez powodu?
Można powiedzieć, że los Agnes, kota oraz królestwa się ze sobą splątały.
Ostatecznie sprawą musiał się zająć sam William Cecil i to z pomocą biskupa Londynu. Tak, ten Cecil. Kanclerz i doradca królowej.
Niby jeden mały czarny kot i jedna gadatliwa służąca, a tyle ambarasu.
Ale nawet jemu nie udało się ustalić prawdy.Agnes opowiadała tak wiele różnych historii, że nikt już nie miał pewności, co się naprawdę zdarzyło – kiedy zaszła w ciąże, bo wedle jej opowieści była w niej ponad 50 tygodni, co się zwykle kobietom nie zdarza. Nie wiadomo, kiedy urodziła, bo zaczęła rodzić na tydzień przed tym, jak pojawił się kot. Byli natomiast przekonani, że potworek został spreparowany.
Nie wiadomo też, co się ostatecznie stało z wygadaną panną Bowker. Możliwe, że Cecil, człek rozważny, kazał jej cichaczem skręcić kark lub ją gdzieś litościwie zamknął, żeby nie podkopywała kotem autorytetu monarchii.
Raczej z dala od Marii Stuart.
Ilustracja: Opis i rysunek kota sporządzony przez archidiakona Anthony’ego Andersona i przesłany do hrabiego Huntington
Za: David Cressy, Travesties and Transgressions in Tudor and Stuart England. Tales of Discord and Dissension, Oxford: Oxford Univ. Press, 2000.Scena po napisach: Wbrew pozorom to nie jest wesoła opowieść. Nie dowiemy się, czy Agnes była mitomanką czy osobą zaburzoną, czy świadomie kłamała czy może jednak wierzyła w swoje opowieści. Na pewno jednak widzimy spiralny upadek młodej, nieuprzywilejowanej służącej, zwodzonej i zawodzonej przez kolejnych kochanków, samotnej, pozbawionej wsparcia i coraz bardziej zdesperowanej. Ale nie jest tu jedyną ofiarą. Bo wszyscy się zgadzali, że Agnes jednak była w ciąży. Może urodziła martwe dziecko. Kot mógł odwracać uwagę od czegoś znacznie paskudniejszego niż nocne schadzki z niedźwiedziem – dzieciobójstwa. Możliwe jednak, że opowiadając te wszystkie przedziwne historie Agnes usiłowała odzyskać kontrolę - choćby na chwilę i choćby w fikcji - nad własnym życiem.
#KeePassDX #Android #WTF? #HJALP!
Samsung 54A 5g, stock android (with most G*gl and Samsung options deactivated). The database transferred via KDE Connect. In the beginning it worked perfectly, KeePass DX 4.1.1. libre integrated with DuckDuck Go browser.
Suddenly, I cannot open the database anymore. Phone restart did not help.
Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.
#AnnaBrzezińska #Uwolnione z FB
W 1584 r. Camilla Greghetta Erculiani, żona aptekarza z Padwy, opublikowała w Krakowie, w oficynie Jana Januszowskiego, „Lettere di philosophia naturale”, czyli “Listy o filozofii naturalnej”, dedykując je go królowej Annie Jagiellonce. W tamtych czasach wiele kobiet interesowało się naukami przyrodniczymi, lecz dzięki tej publikacji Camilla została jedyną znaną nam ówczesną niewiastą, która opublikowała pracę o filozofii naturalnej, zawierającą nowe i jej własne teorie naukowe.
Konkretnie spekulowała, że biblijny potop należy przypisać czynnikom naturalnym, nie boskiej interwencji.
Erculiani pochodziła z całkiem zwyczajnej rodziny padewskiego handlarza, potem kupca korzennego. Dobrze im powodziło. Ojciec miał kilka domów, które wynajmował. Jeden z braci skończył na miejscowej wszechnicy prawo.
Camillę wydano za mąż za Alvise Stella, właściciela apteki położonej przy uniwersytecie. Jakoś pomiędzy 1568 i 1572 r. została wdową z małym synem. Niebawem ponownie wyszła za mąż, także za aptekarza – Giacomo Erculani, który wraz z bratem prowadził inną aptekę, również nieopodal uniwersytetu. Po ślubie Erculani prowadził aptekę żony, która jako Tre Stelle była znana wśród studentów padewskiego uniwersytetu.
W tamtych czasach w aptekach spotykali się bardzo różni ludzie. Wymieniano poglądy i dzielono się wiedzą, nie zawsze całkowicie ortodoksyjną, bo zakazane druki z drugiego obiegu potrafiły stanowić znaczną część aptecznego asortymentu, a w pobliskiej Wenecji sporo aptekarzy oskarżono o herezję. Czytano tu pamflety, książki i druki ulotne, wymieniano plotki, słuchano muzyki, grano w szachy, przybijano zakłady. Oczywiście nabywano też lekarstwa, lekarze często praktykowali w aptekach, a studenci medycyny czy botaniki urządzali w nich debaty.
Camilla żyła więc w intelektualnie bardzo inspirującym środowisku i jej horyzont nie ograniczał się do spraw rodzinnych, choć z obowiązków żony też wywiązywała się rzetelnie: w drugim małżeństwie urodziła jeszcze 2 córki i 3 synów. Nigdy nie została członkinią cechu aptekarzy – zresztą w Padwie akurat żadna kobieta nią nie została od 1380 r. – ale wytwarzała lekarstwa, bo w jednym z listów pisała, że studiuje Galena, by produkować jak najlepszy teriak, czyli cudowne, znane od antyku panaceum na żmijowe ukąszenia, produkowane w bardzo skomplikowanym procesie z kilkudziesięciu składników. Camilla twierdziła, że zamierza napisać traktat o jego produkcji – co samo w sobie jest fascynujące i świadczy o świetnej orientacji w tym, co dzisiaj nazwalibyśmy stanem badań, bo teriak stanowił jeden z najbardziej dyskutowanych tematów wśród ówczesnych lekarzy. Większość jej korespondencji niestety nie przetrwała, ale jest oczywiste, że miała szeroką wiedzę i była świetnie oczytana; z innego listu wiemy, że czytywała na przykład dialogi Platona we włoskim przekładzie.
W „Lettere” napisała, że „kobiety są, jak mężczyźni, uzdolnione we wszelkich dziedzinach wiedzy”. Sama z pewnością była nie tylko uzdolniona, ale i intelektualnie odważna. Na dodatek nie ograniczyła się – jak wiele innych kobiet – do korespondencji, tylko opublikowała swoją pracę drukiem, ewidentnie czując potrzebę włączenia się we współczesną debatę naukową i podania swoich teorii pod ocenę innych.
Trudno ocenić, dlaczego jej praca została opublikowana w Krakowie. Zapewne wśród studentów odwiedzających aptekę Tre Stelle było wielu Polaków, stanowiących znaczny tłumek na padewskiej wszechnicy. Mógł jej pomóc Márton Berzeviczy, węgierski szlachcic w służbie Stefana Batorego, z którym korespondowała i który studiował w Padwie od 1568 do 1574 r. Zresztą jej polski wydawca też rezydował w Padwie w latach 1570-1572. Musiała mieć przyjaciół Polaków. Ale zapewne nie bez znaczenia była też legendarna intelektualna swoboda w Krakowie.
Trudno bowiem ukryć, że teorie padewskiej aptekarki były, cóż, prowokacyjnie materialistyczne.
Camilla Erculiani napisała bezwstydnie, że biblijny potop został spowodowany przez ludzi.
Jej zdaniem świat składał się z czterech żywiołów: wody, powietrza, ziemi i ognia. W Biblii zapisano – twierdziła Camilla – że ludzie zostali stworzeni z gliny, więc składają się głównie z ziemi, choć dusza, dodawała ostrożnie, jeśli jest nieśmiertelna, musi być zbudowana z czegoś innego. W czasach przed potopem – wywodziła z Biblii, której fragmenty notabene przetłumaczyła na włoski albo samodzielnie, albo z czyjąś pomocą – ludzie żyli bardzo długo, stali się bardzo liczni i byli wśród nich giganci, co naruszyło równowagę żywiołów: coraz liczniejsi ludzie zawierali coraz więcej ziemi, więc ubywało jej w otoczeniu. Wobec tego żywioł wody, dążąc do równowagi, wezbrał i wytopił tych nadmiarowych ludzi, gdyż świat skłania się ku równowadze i harmonii. Co więcej, pisała Erculiani, nawet gdyby Adam nie popełnił grzechu pierworodnego, ludzie i tak nie mogliby żyć w nieskończoność, bo w pewnym momencie ich materia – żywioł ziemi – musiałaby jednak zacząć do ziemi wracać, by niedobór nie doprowadził do jakiejś katastrofy.
Innymi słowy, Camilla Erculiani wymyśliła w XVI wieku antropocen.
Ale też mimochodem, gdzieś pomiędzy kręceniem pigułek i ucieraniem czopków, ta stateczna padewska matrona, matka sześciorga dzieci, w filozoficznym wywodzie i wychodząc od teorii humorów, powszechnie wówczas akceptowanej, przekonująco podważyła ideę śmierci jako konsekwencji grzechu pierworodnego oraz ideę mściwego Jahwe unoszącego się nad grzeszną ludzkością niczym naostrzony topór.
To niesamowite.
Napisała też traktat o duszy i traktat o grzechu, ale niestety się nie zachowały. Szkoda, bo strasznie jestem ciekawa, co za herezje tam nawypisywała.
Niemniej samych "Lettere" wystarczyło, by Camilla Erculiani została jedyną znaną nam ówczesną filozofką naturalną, której teoriami zainteresowała się inkwizycja.
Podczas postępowania inkwizycyjnego hardo obstawała przy swojej libertas philosophandi, wolności filozofowania. Twierdziła też, że mówiąc filozoficznie, człowiek nigdy nie może rozstrzygnąć, czy coś jest prawdą. Upierała się, że może filozoficznie rozważać idee, których sama nie uważa za prawdziwe. Wytłumaczyłam – oznajmiła podczas drugiego przesłuchania – że powódź może być zarówno uniwersalna i naturalna, jak i zarazem cudowna.
To też jest niesamowite.
Prawdopodobnie zeznawała zgodnie ze wskazówkami swojego prawnika Giacomo Menochio. Argumentował on, że pani Erculiani jest dobrą katoliczką i w żaden sposób nie oddaliła się od Świętej Matki Kościoła, a jej spekulacje należą całkowicie do dziedziny filozofii, nie teologii. Poza tym prawnik konsekwentnie nazywał jej dzieło „książeczką”, ewidentnie umniejszając jej znaczenie i przypominając, że kobiety, jak się naczytają zbyt wiele, cóż, czasami popełniają błędy.
Słowem, odwoływał się do przekonania o intelektualnej słabości kobiet, by wybronić kobietę, która akurat dokonała niezmiernie intelektualnie śmiałej, bardzo materialistycznej i nader indywidualnej interpretacji wszechświata.
To również jest niesamowite i na dodatek niesamowicie bezczelne.
I wiecie co? Chyba mu się udało ją wybronić. W każdym razie nie zachowały się żadne informacje o sankcjach wobec naszej aptekarki czy zbieraniu chrustu. Zważywszy, że opisała potop jako katastrofę ekologiczną i obwiniła o nią człowieka, doprawdy cud, że jej nie spalili.
Już za chwileczkę, już za momencik nauki przyrodnicze miały się stać znacznie bardziej niebezpieczne.
Ilustracja: Strona tytułowa Camilla Erculiani, Lettere di philosophia naturale
Źródło:
Camilla Erculani, Letters on Natural Philosophy, ed. Eleonora Carinci, trans. Hannah Marcus, foreword Paula Findlen, NY&Toronto: Iter Press, 2021.
Literatura:
Paula Findlen, Aristotle in Pharmacy: The Ambitions of Camilla Erculani in Sixteenth-Century Padua, [in:] Letters on Natural Philosophy, ed. Eleonora Carinci, trans. Hannah Marcus, foreword Paula Findlen, NY&Toronto: Iter Press, 2021, pp. 1-50.
Meredith K. Ray, Daughters od Alchemy. Women and Scientific Culture in Early Modern Italy, Cambridge&London: Harvard Univ. Press, 2015.
Meredith K. Ray, Twenty-Five Women Who Shaped the Italian Renaissance, London&NY, Routledge, 2024.
#CharlesEisenstein #ReneGirard #Fascism #Control #COVID #AntiFestival
What totalitarian societies, traditional antifestivals, and Covid lockdowns have in common is a reflex of control. This reflex meets any failure of control with more of it. When herbicide-resistant weeds appear, the solution is a new herbicide. When immigrants cross the border, we build a wall. When a school shooter gets into a locked school building, we fortify it further. When germs develop resistance to antibiotics, we develop new and stronger ones. When masks fail to stop the spread of covid, we wear two. When our taboos fail to keep evil at bay, we redouble them. The controlling mind foresees a paradise in which every action and every object is monitored, labeled, and controlled. There will be no room for any bad thing to exist. Nothing and no one will be out of place. Every action will be authorized. Everyone will be safe.
A subtle parallel connects the dynamics of the sacrificial victim with other programs of control. Ultimately, both depend on a false reduction whose temporary appearance of success allows deeper problems to persist. The cause of immigration is not just immigrants; the cause of school shootings is not just shooters; the cause of disease is not just pathogens; the cause of climate change Is not just greenhouse gases. These are but the terminal agents of a long process; they are the most conspicuous among a complex of causes; they are, like a scapegoat, convenient targets for the exercise of power. Having exercised it, we rest satisfied that something has been done.
(Part 2 of the Girard series. Part 1 here) Today, the Western world and particularly the United States appears to be in the midst of a classic Girardian sacrificial crisis. Once-reliable social institutions crumble.Charles Eisenstein