like this
Wojsław Brożyna 🌞🌲🏴, Olga Matná-Schrödingerová, Lukyan, Szern i tomek like this.
reshared this
Kierunkowy74, Olga Matná-Schrödingerová, Violet Bison 🦬, Szern i tomek reshared this.
#AnnaBrzezińska #Uwolnione z FB
Pod koniec pierwszej dekady XVI w. stało się jasne, że mały Thomas Platter – dla najbliższych Tomilin – nie nadaje się do pasterstwa. Z początku pasał kozy, lecz a to zgubił buty, a to – co gorsza – postradał kozy. Powierzono mu więc zwierzęta łagodniejsze w obejściu i mniej rącze w ucieczce, czyli do krowy. Niestety jako pasterz krów Tomilin również się nie sprawdził. Zważywszy że był ubogim szwajcarskim dzieciakiem z górskiego kantonu Valais, odumarłym przez ojca i podrzuconym przez matkę krewnym na wychowanie, wyczerpał tym samym możliwości zawodowego sukcesu w rodzinnych stronach.Zmartwieni krewni postanowili więc go przeznaczyć do zadań łatwiejszych. Do nauki i kariery akademickiej mianowicie. Trudno. Nie wszyscy się nadają do pasania kóz.
Bo dzisiaj historia na początek nowego roku akademickiego. Oszałamiająca!Ubi sunt, qui ante nos, in mundo fuere?
Niebawem do rodzinnej okolicy zawitał jego starszy kuzyn Paulus, wędrowny uczeń bywały w świecie. Zgodził się zabrać Tomilina ze sobą. Na naukę, choć raczej życia niż łaciny. Bo nie mając żadnego majątku i nie mogąc liczyć na wsparci rodziny, młodzi żaczkowie musieli się sami utrzymać podczas naukowych peregrynacji. Kradli więc, zarabiali śpiewem po karczmach albo żebrali, by nie umrzeć z głodu. Starsi bezwzględnie wykorzystywali młodszych. Rychło wyszło na jaw, że Tomilin ma w zamian za – iluzoryczną – opiekę zdobywać dla kuzyna pożywienie.
Vadite ad superos, transute ad inferos.
Thomas i Paulus wędrowali od miasta do miasta, od szkoły do szkoły, coraz dalej i dalej. Ok. 1515-1518 r. trafili do Wrocławia, by pobierać edukację w cieszącej się dobrą opinią szkole św. Elżbiety. Teoretycznie. Bo Tomilin, musząc wyżywić Paulusa, na naukę nie miał zbyt wiele czasu.
Było w mieście – pisał w swojej autobiografii Thomas – kilka tysięcy studentów i żaczków, żyjących z jałmużny. Niektórzy, jak powiadano, przebywali tu od 20, czy nawet 30 lat, mając swoich żaczków, którzy ich utrzymywali. Ja swojemu bachantowi (czyli Paulusowi) przynosiłem często po sześć razy na wieczór różności do szkoły, gdzie mieszkał. Dawano mi chętnie, gdyż byłem mały i Szwajcar z rodu. W owym czasie, po bitwie pod Marignano, gdzie Szwajcarzy ucierpieli bardzo, tracąc zarazem nimb niezwyciężalności, cieszyliśmy się sympatią wielką. (…)
W lecie chodziłem często nad Odrę, prałem koszulinę, wieszałem na drzewie, by wyschła, potem zaś obierałem kaftan ze wszy, robiłem dołek, wkładałem weń robactwo i przysypawszy piaskiem, stawiałem krzyżyk. W porze zimowej spali żaczki w szkole na ziemi, zaś bachanci w izdebkach, których u św. Elżbiety było około stu. Latem podczas upałów nocowaliśmy na cmentarzu, podesławszy siana zebranego z ulicy, bowiem w sobotę wysypywano je przed domami miasta. Leżeliśmy sobie tedy wygodnie, niby świnie w mierzwie. Gdy deszcz padał, uciekaliśmy do szkoły, a w czasie burzy śpiewaliśmy przez całą nieraz noc z zastępcą kantora responsoria i inne pieśni.
Latem po wieczerzy chodziliśmy czasem do szynków, żebrać o piwo, a podpici chłopi polscy raczyli nas hojnie, tak że nieraz nie mogłem trafić do szkoły, chociaż była odległa zaledwie o rzut kamieniem. W rezultacie jedzenia było w bród, ale nauki bardzo mało.Vivat nostra civitas, maecenatum caritas.
Quae nos hic protegit, quae nos hic protegit.Nie jestem pewna, czy dzisiejsi wrocławscy studenci poczują się w tym opisie wygodnie jak świnie w mierzwie, ale Tomilin wspominał Wrocław – i gościnnych polskich chłopów – z rozrzewnieniem. Przynajmniej dzięki miejskiej jałmużnie najadał się do syta.
Potem powędrowali z Paulusem dalej. Wciąż przymierał głodem. Czasu na naukę nie przybywało. W Bazylei pomagał robić mydło byłemu mistrzowi uniwersytetu wiedeńskiego i chodził z nim po wioskach, kupując popiół. W Ulm żebrał. W Sélestat wreszcie trafił do dobrej szkoły; jak wyznał w swoich wspomnieniach, nie umiał wówczas nic. Miał już 18 lat.
Vita nostra brevis est, brevi finietur.
W Zurichu usiadłem w kącie nieopodal katedry, napisał potem, i poprzysiągłem sobie, że będę się uczył lub umrę.
Venit mors velociter, rapit nos atrociter,
Nemini parcetur, nemini parcetur!I wtedy jego los wreszcie się odmienił. Spotkał mistrza. Uczył się i imał różnych zajęć, by przetrwać. Skręcał sznury, zadowolony, że dało się przy tej robocie czytać. Został nauczycielem domowym. Studiował jednocześnie łacinę, grekę i hebrajski, choć czasami był tak zmęczony, że zasypiał podczas lekcji. Potem pracował w drukarni. Zaczął uczyć w szkołach. Założył własną drukarnię. Wydał Institutio christianae religionis Kalwina. Został obywatelem Bazylei. Potem wykładowcą i wreszcie rektorem tamtejszej szkoły miejskiej.
Vivat Academia, vivant professores!
Vivat membrum quodlibet, vivant membra quaelibet.
Semper sint in flore, semper sint in flore!Takie to były dziwne czasy, że mały żebrak został rektorem.
Wspomnienia spisał u końca życia dla starszego z synów, Feliksa. Felix Platter został słynnym lekarzem, jednym z pionierów anatomii oraz psychiatrii, bo nietypowo w tamtych czasach uważał za przyczynę chorób psychicznych zmiany w mózgu, nie złe moce. Drugiego syna, Thomasa, Tomilin również wychował na lekarza.Gaudeamus igitur, iuvenes dum sumus!
Gaudeamus igitur, iuvenes dum sumus!I nie, to nie jest wpis o tym, że świat schodzi na psy, a młodym kiedyś było trudniej niż dzisiaj. Studiowanie w każdej epoce jest pełne wyzwań, trudów, cudownej wiedzy i nikczemnych przyjemności. Nadal musimy dokonywać wyborów, niektórych paskudnych. I czasami bywamy chłopakiem, który siedzi nieopodal katedry, poprzysięgając sobie, że będzie się uczył lub umrze.
Kolejnego wspaniałego roku wszystkim, studentkom i studentom, wykładowczyniom i wykładowcom, w wędrówce tym starym, dobrze wydeptanym traktem! Cudownych przygód, moi drodzy!
Gaudeamus igitur, iuvenes dum sumus!
Cytat z autobiografii Thomasa Plattera za: Źródła do Historii wychowania, wyd. Stanisław Kot, T. 1, Warszawa, Kraków, Lublin, Łódź, Paryż, Poznań, Wilno, Zakopane: Gebethner i Wolff, etc., 1929.
Literatury o Platterach jest w bród, ale moja ulubiona książka to: Emmanuel Le Roy Ladurie, The Beggar and the Professor. A Sixteenth-Century Family Saga, tr. Arthur Goldhammer, Chicago&London: Univ. of Chicago Press, 1997. – I tak, to ten od Montaillou, wioski heretyków.
Po polsku: Jacek Wójcik, Relacja Thomasa Plattera jako źródło do życia codziennego uczniów wrocławskich szkół na początku XVI wieku, - Biuletyn Historii Wychowania, 35 (2016): 7-19.
Ilustracja: Albrecht Dürer.
like this
Olga Matná-Schrödingerová i Lukyan like this.
reshared this
Olga Matná-Schrödingerová, Kierunkowy74 i niesluch reshared this.
#PokolenieIkea #Uwolnione z FB #paraolimpiada
MÓWCIE, CO CHCECIE, ALE MNIE TA HISTORIA ROZWALIŁA
Dobra, urwało mi d….tak że z z trudem się na zawiasach trzyma.
Pamiętacie tych wszystkich ziomeczków, którzy jadą na olimpiadę, dostają komplet kluczy nasadowych i ogórki gruntowe, do obierania na czas, a później wracają lekuchno nadęci i mówią, że nie wyszło, ale przecież liczy się tylko udział?To dzisiaj kończy się paraolimpiada. Polska ekipa zdobyła 23 medale, w tym osiem złotych.
W klasyfikacji medalowej mamy na razie miejsce 15, ale z szansą na poprawę.
Tak tylko przypomnę, że kilka tygodni wcześniej na normalnej olimpiadzie, tych medali było dziesięć, jeden złoty, miejsce w klasyfikacji medalowej 42.
Niech będzie, że jestem złośliwym bucem, ale kto tutaj bawi się sportem, a kto ma wyniki?
Oczywiście pies z kulawą nogą paraolimpiady nie ogląda, zawsze są w cieniu, wiec dzisiaj będzie jedna historia.Jedna kobieta: Barbara Bieganowska-Zając.
Co robi pani Zając? Zajebiście trudna zagadka.
Oczywiście biega.Właśnie pyknęła kolejny złoty medal na 1500 metrów. Jak zwykle zaczęła wolno, a później odjechała rywalkom, niczym TGV. Albo jak kto woli szybciej niż w F1 zmieniają koła.
43 lata. Mistrzyni paraolimpijska z Sydney, Londynu, Rio, Tokio i teraz Paryża.
Zawsze lubiła biegać.Jak jej rodzeństwo, jechało na rowerach nad jezioro, to ich goniła. Na nogach.
Brat na motocyklu WSK (duma całej wsi) obiecywał, że jak go dogoni, to ją przewiezie. Więc popierdzielała za nim jak struś pędziwiatr.Pierwsze duże zawody? Mistrzostwa województwa w Lasocicach. Przyjechała trochę zagubiona. Trener kazał jej zrobić rozgrzewkę. Potruchtała, porozciągała się jak pozostałe dzieciaki.
- Nagle zobaczyłam dziewczyny przygotowujące się do startu. Nie wiem skąd, ale pomyślałam, że to jest mój start. I choć nie widziałam mojego wuefisty, nie chcąc przegapić mojego startu, ustawiłam się w tej grupie.
Padł strzał, ruszyliśmy. Do mety dobiegłam pierwsza z dużą przewagą, ale okazało się, że wzięłam udział w starcie z dziewczynami o rok starszymi na dłuższym o kilometr dystansie.
Kiedy sędzia zobaczył mnie, uśmiechnął się pobłażliwie i powiedział "Dziecko, to nie był twój bieg. Twój start będzie dopiero za 10 minut". Ja mówię: "Jak to nie mój bieg... A tam, pobiegnę zaraz następny".
I pobiegłam. Znów na mecie pojawiłam się z dużą przewagą. Wszyscy zaczęli się wtedy zastanawiać, kim jest ta dziewczynka – opowiadała w wywiadzie dla nyskiego portalu.
Mąż, dwie córki.
- Karmiłam córkę, a jak już spała, szłam na trening. Czasem musiałam odpuścić wyjazd na szkolenie, robiłam za to treningi w domu dwa razy dziennie. Kiedy wyjeżdżałam na zgrupowania, płakałam. Robiłyśmy kalendarzyki, córki wykreślały dni, za ile znowu będę w domu.
Pieniądze?
Żeby zorganizować komunię dla córki, pojechała na saksy do Holandii.
- Widziałam na zgrupowaniach koleżanki, które biegały w butach za 500–600 zł, miały kolce za 1000 zł, rolery, sprzęt do odnowy biologicznej. Było mi przykro, że mnie na to nie stać. Inni sportowcy mieli odżywki sportowe, ja kupowałam w aptece witaminy za 30 zł, żeby się jakoś wspomóc.
Jest niepełnosprawna intelektualnie.
- Od dzieciństwa miałam problemy z nauką, zapamiętywaniem. Trudno mi skupić uwagę przez dłuższy czas, nie rozumiem pewnych słów. Ale przestałam czytać nieprzychylne komentarze i się nimi przejmować – mówi.
Ludzie są zwyczajnie zazdrośni, że odnosi sukcesy. A przecież każdy może zrobić coś, żeby mu było w życiu lepiej.
Z powodu swojej niepełnosprawności ćwiczy dużo więcej niż powinna. Ćwiczy wpędzając się w kontuzje.
Miała silną depresję kilka lat temu.
Wyszła z niej po długiej walce.
- Dziś chcę mówić do kobiet w podobnej sytuacji: „dziewczyny, walczcie o siebie, podnieście się, pokażcie, tym wszystkim, którzy wpędzili was w depresję, którzy chcieliby was zamknąć w domach, że się nie poddacie.
Przed Paryżem zafarbowała włosy na srebrno.
- To mój naturalny kolor włosów. Tak, są już siwe i postanowiłam tego nie ukrywać. Takie geny. Mam już 43 lata, ale wiek to tylko liczba, którą się nie przejmuję. Chcę siwymi włosami powiedzieć innym kobietom po 40. – to nie tak, że w tym wieku coś się kończy. Nadal możecie robić to co kochacie i odnosić w tym sukcesy – powiedziała dziennikarzowi Michałowi Polowi.
Kolejny cel to paraolimpiada w Los Angeles.
- Nigdy się nie poddaję, kiedy upadam, wstaję i idę, a raczej biegnę dalej – twierdzi.
Czego i wam w pytę życzę.
like this
noodlejetski :verified_gay:, ihor 🏴☠️, Lukyan, Victoria🌿💐🌳, XXX, Speaktrap, Plaster, timorl, Marcin „czach” Trzaska, Pro100wo3, Rafał Wileczek i Tombzz like this.
reshared this
stfn, mkljczk, Victoria🌿💐🌳, Leszek Ciesielski, xlenka :autism:, Kierunkowy74, Jakub Klawiter :mastodon:, Marcin „czach” Trzaska, Pro100wo3 i niesluch reshared this.
Mateusz likes this.
#AnnaBrzezińska #Uwolnione z FB
A jeśli chcecie zrozumieć, co napędzało Rewolucjonistę znad Górnego Renu i podobnych jemu, a nie macie chęci tropić milenarystycznych buntowników i mistycznych anarchistów średniowiecza razem z prof. Normanem Cohnem – którego zresztą polecam, bo czyta się go jak powieść – to sięgnijcie po „Wojnę biedaków” Érika Vuillarda, książeczkę maleńką, lecz cudną.Autor niby śledzi losy Tomasza Münzera, teologa protestanckiego, kaznodziei i przywódcy chłopskiego powstania z początków XVI wieku, czyli jednego z tych bezbronnych proroków, którzy, zanim zostaną zamordowani, usiłują stworzyć ziemski raj, lecz wyznawców prowadzą do niego poprzez morze krwi.
Lecz ani fabuła ani bohater nie są osią tej prozy – i jeśli ich oczekujecie, łatwo tutaj o zawód – tylko marzenie o świecie sprawiedliwym, wędrujące poprzez średniowiecze i wczesną nowożytność wraz z gromadami głodnego, zrewoltowanego plebsu, przekraczające z ludowymi kaznodziejami i samozwańczymi mesjaszami granice, przesączające się spod okładek manuskryptów, kłapiące szczękami drukarskich pras.
Marzenie, które łączy niedosyt ewangelii, ukrywanej przez duchownych pod płaszczem skamieniałej, niepojętej dla ludu łaciny, z głodem całkowicie ziemskim i skręcającym trzewia. I to marzenie przez wieki nie daje się zdławić i nieustannie morfuje, raz obrasta ewangelicznymi frazami, raz podszywa się pod Słowo Boże, a raz wybucha gwałtownością pamfletów nawołujących do rzezi.
Równie zmienna i trudna do określenia jest proza Vuillarda, który z ogromną swobodą przerzuca się pomiędzy gatunkami, od eseju przechodzi do fikcji, ukrywa się bądź wynurza na powierzchnię własnej prozy, na przemian oddala się lub ogniskuje na szczegółach. Jednocześnie ta chłodna, oszczędna narracja ma niesamowity ładunek emocjonalny i – paradoksalnie – ponieważ jest fikcją, odsłania sensy, które niezmiernie trudno zwięźle pokazać w tekście naukowym.
Zresztą zobaczcie sami:
Pięćdziesiąt lat wcześniej popłynęły strumienie gorącej masy, spływały z Moguncji na całą Europę, płynęły między pagórkami wszystkich miast, między literami każdej nazwy, spływały rynnami, płynęły meandrami każdej myśli – i każda litera, każda cząstka koncepcji, każdy znak przestankowy zastygały w kawałeczkach metalu. Umieszczano je w drewnianej szufladzie. Ludzkie dłonie wybierały jeden po drugim i układały słowa, wersy, stronice. Posmarowano je tuszem i potężna siła powoli odciskała litery na papierze. Powtarzano to dziesiątki razy, po czym poskładano arkusze na cztery, na osiem, na szesnaście. Ułożono jedne na drugich, sklejono, pozszywano, oprawiono w skórę. Powstała księga. Biblia.
Tak tedy w ciągu trzech lat wykonano sto osiemdziesiąt sztuk, podczas gdy pojedynczy zakonnik sporządziłby w tym samym czasie tylko jedną kopię Pisma Świętego. I księgi zaczęły się mnożyć jak robactwo w ciele.
Oto więc mały Tomasz Münzer czytał Biblię, dorastał wraz z Ezechielem, Ozjaszem, Danielem, był to wszakże Ezechiel Gutenbergowy, Ozjasz Gutenbergowy i takiż Daniel – i kiedy chłopak zamykał za sobą koślawe, szorujące po ziemi drzwi, tkwił jeszcze długo na dole, w starej kuchni, i przecierał oczy. Nie widział, co widzi ani co powinien widzieć. Był samotny niczym złodziej i niewinny.
Nawet jeśli się zna wszystkie te monografie, począwszy od Elizabeth L. Eisenstein, o wczesnonowożytnej rewolucji druku, trzy krótkie akapity „Wojny biedaków” uderzają z niezwykłą siłą, ponieważ w cudownie obrazowy sposób przypominają, że druk nie był jedynie nowinką technologiczną, że za sprawą Gutenberga wydarzyło się coś wstrząsającego i obrazoburczego zarazem: Oto bowiem Słowo Boże zamknięto w metalu i poddano obróbce brudnymi rękoma drukarskich czeladników, rękoma, które nie dotykały na ołtarzu eucharystii, by mogło wzrastać i potężnieć w językach narodowych. Co Vuillard puentuje cudownie plebejską metaforą robactwa, które – jak przecież świetnie wiemy, odkąd Carlo Ginzburg opisał teogonię według pewnego heretyckiego młynarza – w wyobraźni ludowej bywa powiązane nie tylko z gniciem, ale i ze stwarzaniem i stworzeniem.
Wśród tego wszystkiego, w kuchni, gdzie miesi się ciasto i szlachtuje zwierzęta, mały chłopiec dorasta wśród biblijnych duchów, i na razie wciąż jest niewinny, lecz już staje się złodziejem Słowa, a za chwilę, gdy dorośnie, spróbuje wykraść swojemu Panu i jego ziemskim namiestnikom historię upadku i zbawienia.
Vuillard to mistrz, nic się nie dzieje w jego prozie przypadkowo.
Macie w tych paru pierwszych akapitach książki zapowiedź wszystkiego, co się zaraz wydarzy. Słowo i słuchacza. Chleb i nóż. Żywe robaki i martwe ciało.
I wszystkie chrystologiczne konotacje, które się pomiędzy nimi zawierają i rollercoasterem skojarzeń oraz metafor prowadzą nas w głąb średniowiecznej duchowości.Dawno, dawno temu, kiedy młoda Ania bogobojnie studiowała na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, historii średniowiecza uczył ją Leszek Wojciechowski, wówczas jeszcze nie profesor, tylko doktor, mocno już okrzepnięty w sobie, wciąż jednak chudy jak postny kiełbik i równie pryncypialny. W kolejnych blokach chronologiczno-tematycznych dawał nam do przeczytania wielkie ławice źródeł i opracowań, a nieobowiązkowo także literaturę piękną; swoją drogą ciekawa jestem, czy inni wykładowcy również tak robią, czy też to heretyckie podejście do kultury akademickiej.
Podsunął nam mnóstwo oczywistych i nieoczywistych lektur, ale najbardziej jestem wdzięczna za „Ognistego anioła” Walerego Briusowa.
Bo czasami fikcja sięga tam, dokąd nie doprowadzi nas naukowe opracowanie.
Tyle o Vuillardzie.
Olga Matná-Schrödingerová likes this.
reshared this
Kierunkowy74 i Jakub reshared this.
#trans-people #zwami #Uwolnione z FB #RelataRefero
Prosty tekst o transseksualizmie.To, co Ci napiszę, będzie moim własnym, małym wkładem w edukację seksualną dorosłych, zwłaszcza tych, którzy mają dzieci. Być może uda się odmienić los choć jednego dziecka, które jest takie, jakim byłem ja. Być może dzięki niemu choć jedno dziecko będzie szczęśliwsze i niepozbawione nadziei. Bo najgorsze, co można zrobić, to pozbawić człowieka nadziei. Człowiek, który nie ma nadziei, po prostu nie chce żyć. Tym bardziej, kiedy jest dzieckiem.
Dzieckiem transseksualnym.
Byłem dzieckiem transseksualnym. Urodziłem się, posiadając zewnętrzne cechy płciowe żeńskie. Nie miałem siusiaka. Przez pewien czas, nie będąc do końca świadomym różnic między chłopcami a dziewczynkami, byłem przekonany, że siusiak mi wyrośnie. Sam z siebie. Bo przecież każdy chłopczyk ma siusiaka, a ja jestem chłopczykiem, to oczywiste.
Rozumiesz: na razie mam inne imię i wszyscy mówią do mnie, jak do dziewczynki, ale to po prostu taki etap, a potem, już za chwilę wszystko się zmieni i wszystko będzie normalnie. Rodzice dadzą mi nowe imię (może nawet zapytają mnie, jak chciałbym mieć na imię?), zaczną mnie normalnie ubierać i wszystko będzie dobrze. Z czasem jednak zaczęło mnie niepokoić, że nic się nie dzieje i wciąż nie mam siusiaka, więc zacząłem drążyć temat w rozmowach z mamą.
Mama odpowiedziała informacją kompletnie niedorzeczną, mówiąc, że nic mi nie wyrośnie, bo jestem dziewczynką i tak już pozostanie. I tak w wieku kilku lat, moje życie w zasadzie skończyło się na bardzo długo. Dopytałem jeszcze, czy może można to jakoś zmienić, mama odparła, że nie. Wiesz, to było bardzo dawno temu i nie mówiło się o tym w mediach. Zresztą co to były za media... Uznałem, że ktoś tu zwariował, a mama chyba jest niedoinformowana i coś jej się myli, albo o czymś nie wie, bo przecież ponad wszelką wątpliwość jestem chłopczykiem. Kompletnie nie bawią mnie lalki, za to bardzo kręcą auta i pistolety, chcę zostać marynarzem, a dziewczynki są głupie i nudne.
Szczytem jakiegoś schizoidalnego wariactwa były próby ubrania mnie w sukienkę. Czułem się po prostu torturowany, myślę, że podobnie czują się ofiary znęcania. Czułem się krzywdzony, nierozumiany, czułem, że mama mnie nie kocha, przebiera mnie, jak pajaca, chce mnie ośmieszyć, upokorzyć, zrobić ze mnie idiotę. Nienawidziłem jej wtedy i nie wiedziałem, za co mi to robi. Byłem pewien, że i ona mnie nienawidzi.
Kiedy rodziców nie było w pobliżu, przedstawiałem się obcym ludziom jako Jacek albo Adaś, a mój wygląd nie pozostawiał im żadnych wątpliwości, ponieważ już w zapuszczanie włosów i warkoczyki nie dałem się wrobić. To mi się, na szczęście udało.
Mając jakieś 6 lat, zacząłem myśleć o tym, żeby się jakoś zabić, bo uznałem, że moje życie to pomyłka i że jak mam żyć w takiej postaci, w jakiej jestem, w takim wariactwie, to w ogóle nie ma sensu żyć. Tak, jako sześcioletnie dziecko, pamiętam to doskonale, patrzyłem przez płot przedszkola na przejeżdżające samochody i marzyłem o tym, że kiedyś ucieknę i wpadnę pod samochód.Taki się urodziłem. Nikt nie podał mi żadnej tabletki, ale gdybym wtedy usłyszał o istnieniu ludzi, którzy takie tabletki rozdają, poszedłbym ich szukać do samego piekła i marzyłbym o spotkaniu z takimi ludźmi.
Musicie to zrozumieć: niezależnie od Waszej wiary, światopoglądu, człowiek RODZI SIĘ transseksualny. Naprawdę. Nauka potwierdziła, że przypadłość ta powstaje we wczesnej fazie życia płodowego. Nie wiadomo dlaczego. Nie da się tego odkręcić, ani wyleczyć.
Transseksualny człowiek ma mózg i pewne elementy ośrodkowego układ nerwowego typowe dla płci przeciwnej do cech wewnętrznych. Mam absolutnie męski mózg i większość mojego ośrodkowego układu nerwowego jest męska.
W wieku lat 19-20 trafiłem do lekarza. Do właściwego lekarza. Wykonano mi pierdylion testów, żeby wykluczyć wszelkie zaburzenia psychiczne. Jeśli znacie kogoś transseksualnego, to możecie być pewni, że to psychicznie najzdrowszy człowiek na świecie, prześwietlony i przetestowany na wszystkie możliwe sposoby. Mam specyficzny zapis EEG. Zrobiono mi mnóstwo badań: mózgu, hormonów, przysadki, nadnerczy, tarczycy. Wykonano wreszcie badanie chromatyny płciowej. To bardzo ważne, kluczowe badanie, które — w zestawieniu z pozostałymi badaniami — potwierdziło jasno, czarno na białym, że jestem mężczyzną: nie posiadam ciałka Barra. Posiadają je wyłącznie kobiety, no, czasem mężczyźni, kiedy nie są zdrowymi mężczyznami i co wpływa na występowanie u nich pewnych cech żeńskich. Ale mózg mają nadal męski, więc są mężczyznami.
Mam męski mózg i nie mam ciałka Barra.
Od urodzenia. Od urodzenia jestem mężczyzną i moja męskość jest nieuleczalna. Nie da się przeszczepić mózgu, ani sztucznie wytworzyć ciałka Barra. Przeszedłem zabiegi chirurgiczne, mającej na celu dostosowanie mojego ciała do mojego mózgu, ośrodkowego układu nerwowego i do mojej chromatyny płciowej. Nie, nie zmieniłem płci. Bo nie zmieniłem mózgu, ani chromatyny. Ja nawet jej nie "skorygowałem". Ja dostosowałem ciało do swojej płci rzeczywistej.
Wiem, że są jeszcze w tym kraju, w XXI wieku ludzie, którzy jedyny dymorfizm płciowy, jaki znają, to posiadanie fiuta albo cycków. To dziwne, bo tak naprawdę chromosomy, czy budowa mózgu, to wiedza na poziomie szkoły średniej, w sumie żadna wielka filozofia.
Robienie z dziecka transseksualnego na siłę dziewczynki albo chłopca, bo nie ma/bo ma siusiaka, jest fundowaniem dziecku niewyobrażalnego koszmaru. Dlatego za moich czasów (1999) współczynnik samobójstw w tej grupie wynosił niemal 100% (a nadal jest przygnębiająco wysoki). To "niemal" to wręcz granica błędu statystycznego.
Dziś, już od wielu lat jestem mężczyzną. Nikt, kto mnie spotyka, nie ma pojęcia o mojej przeszłości. Jeśli opowiada bzdury o tym, że "jeśli ktoś CZUJE SIĘ psem, to się go nie zmienia w psa, tylko leczy psychiatrycznie", to czasem uśmiecham się pod wąsem, a czasem, jak mi się chce, to opowiadam o sobie i obserwuję, jak mu wariują synapsy. I dopiero po chwili taki ktoś ZAWSZE doznaje olśnienia i stwierdza rozkosznie, że "o kurwa, jesteś normalny!" No jestem. I wtedy okazuje się, że naprawdę łatwo zmienić poglądy w sekundę. Serio. Człowiek transseksualny nikim się nie CZUJE, to nie jest kwestia czucia. To jest kwestia jego wewnętrznej budowy i chromatyny płciowej. Ani CZUCIE SIĘ, ani WIDZIMISIĘ nie ma tu nic do rzeczy. Nikt normalny nie podda się takim zabiegom (niekiedy bardzo bolesnym) dla samego "widzimisię". Gwarantuje, że wymiękłby po kilku pierwszych zastrzykach, najdalej po pierwszym zabiegu.
Nie torturujcie dzieci. Jeśli popełnią samobójstwo — ich krew będzie na Waszych rękach.
Ja miałem jednak pewne szczęście, bo miałem na tyle mądrych rodziców, że kiedy postawiłem sprawę jasno — ogarnęli temat i okazali mi mnóstwo wsparcia. Mam mądrą i kochającą rodzinę i mądrych przyjaciół. I dopiero kiedy wszystko się dokonało i stałem się sobą — uwierzyłem w to, że Bóg jednak istnieje. I do dziś mocno w Niego wierzę."
like this
schtschur 🍉 no estramos solas, Lukyan, Hogata, Olga Matná-Schrödingerová, Leszek Karlik, Szymon Sokół 🇵🇱🇪🇺🇺🇦 i 3 like this.
reshared this
Hogata, Olga Matná-Schrödingerová, Kierunkowy74, Szymon Sokół 🇵🇱🇪🇺🇺🇦, lgrochal i 3 reshared this.
Ostrzeżenie o treści: Strasznie się czepiam
timorl likes this.
Ostrzeżenie o treści: Strasznie się czepiam
#AnnaBrzezińska #Uwolnione z FB
W początkach XII w. Teodoryk, opat z flamandzkiego Saint-Thrond, stracił psa o imieniu Pitulus. Nie porządnego molosa albo szlachetnego charta, tylko maleńkiego pokojowego psiaka, nie większego – jak pisał – od myszy, za to o wielkim rozumie i wesołych czarnych oczach w białej mordce. Pitulus nie miał wiele siły. Czemu więc służył? Jedynie temu, by budzić śmiech u swojego pana. Ktokolwiek cię widział, pisał Teodoryk, ktokolwiek cię znał, kochał cię, a teraz lamentuje po twojej śmierci, która powinna zostać opłakana.
Toteż w odległej głębinie średniowiecza świątobliwy opat, opłakując swojego martwego psiaka, napisał elegię w pięknej łacinie.
Nie przekonuję Was, że w średniowieczu wszyscy desperowali po śmierci swoich zwierząt. Nie wiemy zbyt wiele o zwierzętach hołubionych wyłącznie dla przyjemności ich towarzystwa. Ale życie było trudne – i dla ludzi, i dla zwierząt. Większość psów pracowała. Większość ludzi nie miała czasu bądź umiejętności, by pisać elegie po ich śmierci. Lecz już wtedy istnieli – nieliczni – intelektualiści, którzy uczłowieczali swoich ulubieńców, a po ich śmierci rozpaczali, jakby stracili dziecko, i potrafili tę rozpacz utrwalić piórem dla przyszłych pokoleń.
Mamy skomplikowaną przeszłość, splątaną z bardzo wielu tradycji, także w kwestii umierających/zdychających zwierząt.
A jeśli się Wam wydaje, że w starych dobrych czasach psy nie sypiały w łóżkach właścicieli, to jako ilustracja niemiecki witraż z początku XVI w.
Nie robię w poezji, więc odmawiam tłumaczenia, ale oto cała elegia opata Teodoryka:
‘Flete, canes, si flere vacat, si flere valetis;
flete, canes: catulus mortuus est Pitulus.’
‘Mortuus est Pitulus? Pitulus quis?’ ‘Plus cane dignus.’
‘Quis Pitulus?’ ‘Domini cura dolorque sui.
‘Non canis Albanus, nec erat canis ille Molossus
sed canis exiguus, sed brevis et catulus.
Quinquennis fuerat; si bis foret ille decennis,
usque putes catulum, cum videas, modicum.
Muri pannonico vix aequus corpore toto
qui non tam muri quam similis lepori.
Albicolor nigris facies gemmabat ocellis.’
Unde genus?’ ‘Mater Fresia, Freso pater.’
‘Quae vires?’ ‘Parvae, satis illo corpore dignae,
ingentes animi robore dissimili.’
‘Quid fuit officium? Numquid fuit utile vel non?’
‘Ut parvum magnus diligeret dominus.
Hoc fuit officum, domino praeludere tantum.’
‘Quae fuit utilitas?’ ‘Non nisi risus erat.’
‘Qualis eras, dilecte canis, ridende, dolende,
risus eras vivens, mortuus ecce dolor.
Quisquis te vidit, quisquis te novit, amavit
et dolet exitio nunc, miserando, tuo.
like this
Aubrey De Los Destinos, Licho, Rev.Dr. Nikolai Kingsley, Olga Matná-Schrödingerová i 🔎 📖Mi-/ł/Ja✍️ like this.
reshared this
Kierunkowy74, Olga Matná-Schrödingerová i Przemysław Wala reshared this.
#RadekWiśniewski na FB, o dyskryminacji na przykładzie. Porządny człowiek, ten Wiśniewski, chociaż państwowiec.
Jest taki muzyk, nazywa się Avishai Cohen, naprawdę świetny. I ten muzyk miał grać w Polsce na Jazz Around Festival no, ale nie zagra, bo wyszło na jaw, że strzelił sobie gig w Moskwie, 15 czerwca tego roku za kasę gazpromu, na zaproszenie wielbiciela chujły z kremla, Igora Butmana.Sprawę nagłośnił Tomasz Sikora, organizatorzy wydali oświadczenie, być może nawet pod presją, że no nie, nie da się tak nasze majtki nosić a dla GKS-u grać.
Napisałem komentarz, że bardzo, kurwa, dobrze. I oczywiście zaraz jakieś dopiski, w tym i taki, że jak to sympatyk Zielonych tu popiera dyskryminację i uśmieszek.
To ja może coś wyjaśnię przy tej okazji, bo niby się obserwujemy, a jednak objawiamy się sobie chaotycznie i od przypadku do przypadku.Po pierwsze sympatyk Zielonych to nadmiarowa koncepcja. Jestem sympatykiem tej planety, a szczególności kraju w którym mieszkam i kilku chłopackich zasad z podwórka.
To czasem pozwala mi zagłosować na jednych lub drugich i owszem często z równania wychodzili i do tej pory Zieloni.Ale co do tej dyskryminacji.
Otóż dla mnie dyskryminacja to jest wtedy, gdy krytyka i reakcja, czasem mocna, dotyczy cech czy zachowań na które osoba nie ma wpływu. Na przykład ma różne tęczówki, jedną niebieską, drugą czarną. Albo na przykład osoba jest leworęczna.
Ale kiedy rzecz dotyczy zachowań kierowanych przez wolną wolę dorosłego człowieka - to trudno mówić w tym wypadku o dyskryminacji, po prostu tak przyjęliśmy w tym kręgu kulturowym, że dorośli odpowiadają za swoje uczynki, podlegają ocenie i muszą się liczyć z konsekwencjami.
Prawo do ekspresji artystycznej pana Cohena nie zostało w żaden sposób zresztą ograniczone, może przyjechać sobie do Polski, wynająć dowolną salę koncertową, czy w ostateczności stanąć na Placu Zamkowym w Warszawie i zagrać, a przed sobą ustawić kapelusz. Kto wie, może miałby wcale niemałe grono odbiorców.
Po prostu tak to w życiu bywa, że trzeba wybierać. I jak chcesz się kolegować ze wszystkimi, to najczęściej się okazuje, że jednak się nie da. Warto to mieć na uwadze, rozumieć bieżące konteksty a nie udawać naiwnego, dużego dziecka z dużym kontrabasem.
Mówimy o koncercie w Polsce, zaraz po koncercie w Moskwie, jest czerwiec 2024, w Polsce mieszkają setki tysięcy ludzi, którzy z różnych powodów i motywacji tutaj są, ale łączy ich jedno - w złej czy dobrej wierze wywaliła ich z domu wojna, którą rozpoczęła rosja, a którą sponsoruje hojnie gazprom.
I tyle. Nie rozumiesz - trudno, może kiedyś zrozumiesz. A jak nie - to będziesz dalej tym chłopcem z przedszkola, który uważa że wszyscy są winni naokoło tylko nie on. Większość dzieci z tego wyrasta, mam nadzieję, że Pan Cohen też wyrósł, tylko wielbicieli ma w Polsce mało rozgarniętych.
Na zdjęciu dwóch mało znanych muzyków z Dublina gra w kijowskim metrze jakiś czas temu. Obaj najlepsze lata mają za sobą. Pandemiczne popisy jednego z nich wolałbym szybko zapomnieć, podobnie jak banany z Panamy.
Ale co - da się?
Da się.
Albo ma się to mimo wszystko we krwi.
Tak nie dosłownie, metaforycznie, tam w środku.
like this
Andrzej W. Nowak, Enkiusz🇺🇦, Mad A. Argon :qurio:, Olga Matná-Schrödingerová, Aubrey De Los Destinos, thorcik i Lukyan like this.
reshared this
Music Feed, Misc Cyborg, Enkiusz🇺🇦, Kierunkowy74 i Olga Matná-Schrödingerová reshared this.
Toive 🌻
in reply to 8Petros [Signal: Petros.63] • • •ja grabię liście na ćwiartce działki z jabłonkami bo rozkładam w tym miejscu leżaki i stół i nie wiem czy liście, brak światła i deptanie nie zaszkodziłyby trawie bardziej niż grabienie.
Na drugiej ćwiartce pod orzechem włoskim też grabię liście, bo już raz kiedyś mi tam trawnik całkowicie znikł: https://pl.wikipedia.org/wiki/Juglon
W obu przypadkach liście idą po prostu na kompost.
związek chemiczny
Współtwórcy projektów Fundacji Wikimedia (Wikimedia Foundation, Inc.)8Petros [Signal: Petros.63] likes this.
8Petros [Signal: Petros.63]
in reply to 8Petros [Signal: Petros.63] • •Toive 🌻 likes this.